wypłakane jéj powieki, nad cudnemi zawieszone oczami, już twardą i spracowaną odkrywał rękę, już nieraz wyrazy jéj proste, namiętne, śmiesznemi mu czynił.
Dla niéj ten peryod był daleki, lub nigdy może przyjść nie mógł: bo namiętność przeszła w życie, zrobiła się normalném obłąkaniem i szałem. Dla niéj, dzikiéj wieśniaczki, nie było odczarowania, póki trwała miłość; nie było przesytu, póki gorzała namiętność, a w sercu, co nią późno i tak dziwnie zapłonęło, namiętność mogła wygasnąć chyba z życiem.
Prostéj wieśniaczki na taką trzeba było miłość: pojąćby jéj inna nie potrafiła kobiéta, cóż uczuć dopiéro? One zużyte myślami, znające teoryą namiętności, grające więcéj miłości, niżeli jéj doznają, mogłyżby tak kochać? — nigdy. Od młodu palą się w ogniu myśli swoich próżniaczych, próżnych, kochając utwory swéj głowy, szafują dla nich całą siłę serca; potém gdy przyjdą lata rozkwitnienia, wykwitnie blady, mdły kwiatek, co go ranek zimnem zwarzy, południe spieką wysuszy, a wieczór wiatrem z łodygi otrzęsie. Takato miłość pań naszych.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.