Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

imieniu, szukając niespokojnie, tak, że w końcu znowu, płaczącą pod drzwiami, do łoża wpuścić musiano.
Nareszcie Tadeusz do sił przychodzić zaczął i postradaną odzyskał przytomność. Wszystko zdaje się zatarło w jego pamięci; nie wspomniał już o niczém, a bytność Ulany uważał za zwyczajną i konieczną. Ona mu służyła i nie opuszczała go na chwilę. Biédna niepodobna już była do téj Ulany, którą raz piérwszy spotkał swobodną, wesołą, idącą w las po grzyby. Twarz jéj wyschła, oczy przygasły, usta spalone zsiniały i zbladły: bladość chorowita zastąpiła żywy rumieniec.
Tylko w wejrzeniu jeszcze smutném, ale głębokiém, pełném wyrazu, zachowała się pamiątka dawnéj piękności: oczu swych wypłakać nie potrafiła jeszcze, ani ich blasku czarodziejskiego postradać.
Tadeusz ani z nią, ani z nikim, nic nigdy o przeszłości nie mówił: znać z samego unikania było, że ją pamiętał, ale odpychał rozmyślnie. Dla Ulany był tym samym co dawniéj, ale