przy wyjeździe, namawiał, naglił, zachęcał i prosił.
Tadeusz coraz bardziéj milczał, coraz mniéj się wymawiał: nareszcie zaczął pokazywać drobnostkowe trudności, które August łatwo usuwał.
— Jedziemy — rzekł ściskając go — musisz jechać.
— Ale cóż będzie z Ulaną?
— Niech na ciebie czeka! Zostaw ją tu choćby panią w domu samowładną.
— Ją tu będą prześladować!
— Znowu ci się marzy. Musisz jechać, i mówię ci, że jedziesz ze mną.
— Jakże ja jéj to powiem!
— Chcesz, to ja się podejmę.
— A! dajże pokój, to być nie może, ja nie pojadę.
— Dałeś mi słowo, jedziesz! Na dwa tygodnie tylko.
Tadeusz wyszedł i wprost pobiegł do izdebki Ulany. Ona siedziała u okna i patrzyła przez nie podparta na ręku, na błyszczące jezioro. Wzrok to był co nie widzi: szklany, nierucho-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.