pędza chmury i chłodno siedziéć nad jeziorem. Ona tam zawsze jeszcze, bo ztamtąd widać jéj drogę. Pusta droga.
Jednego poranku wszedł pan Linowski do izdebki.
— Dzień dobry — rzekł poufale.
Ulana porwała się z bijącém sercem.
— Miałem wiadomość od pana.
— Prędko wróci? — zawołała poskakując ku niemu — prędko wróci?
Linowski się uśmiechnął.
— Otóżto, pisze, że powróci prędko, ale z gośćmi powróci.
— Z gośćmi! — chmurząc brwi przerwała i powtórzyła — A! byleby już powrócił!
— Z krewnemi! — uśmiechając się znowu dorzucił pan Linowski. — I w domu im będzie ciasno. Pisał pan, żebyście się wynieśli do pańskiego dworku nad jezioro.
Ulana wielkiemi oczy zmierzyła mówiącego; stała, milczała.
— Dobrze — odpowiedziała — zaraz idę. — I zaczęła zbierać płacząc swoje rzeczy, aż się Linowskiemu żal zrobiło.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.