Jaka-bo młoda, ładna, Tadeuszowa żona! I czarne ma oczy jak Ulana, ale nie wypłakane, błyszczące, jasne, a nad niemi toczą się brwi półkręgiem, a pod niemi śmieje się nosek zadarty; i drobne różowe usteczka się śmieją, a przy nich dwa dołki różowe, dwa gniazdeczka śmiechu.
I wesoła, wesoła, bo ciągle się trzpiocze, biega, gada, zagląda: to poklaskuje w dłonie, to potrząsa główką, to przymila się do męża. Wyjrzała wszystkiemi oknami, przebiegła każdemi drzwiami, okręciła się w każdym pokoju, zwiedziła każdy kątek i długo, długo, patrzała na jezioro i za jezioro na gościniec, a potém westchnęła.
Po kim, dlaczego? — może za matką, za rodziną, za krajem swoim, może... Nikt nie wié czego westchnęła. A po westchnieniu zaraz uśmiéch wbiegł na usta, swawolił w oczach, igrał w słowach. I pobiegła od okienka.
Tadeusz przyszedł do niéj, wziął ją wpół, oprowadzał po domu, pokazywał, oddawał klucze i pieścił miękkiemi słowy. Ona się śmiała
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.