Ulanie zrobiło się przykro, boleśnie, śmiertelnie zakłuło w sercu; a patrzała jednakże, długo, długo od niego nie mogąc wzroku oderwać.
Ona go żegnała — nazawsze.
Nareszcie gwałtem odskoczyła od okna, odbiegła od dworu i puściła się ku jezioru, ściskając w ręku swój pas czerwony. Zasypaną liśćmi suchemi ścieszką pędziła ku brzegowi, gdzie stały topole i znajoma ławka. Jeszcze raz obejrzała się na błyszczący ogniami dwór, świecący ze wzgórza, żegnała wzrokiem; potém chwyciła za topole i objąwszy ją rękoma, zapłakała. Czerwony pas drżał jéj w ręku. Jeszcze chwilę tak stała z oczyma wlepionemi w okno, przez które ostatni raz go widziała; potém żywo rzuciła się na ławkę i pas zarzuciła na gałąź topoli, probując, czy ją wytrzyma: powolnie, uważnie gotując sobie śmierć, aby ją nie zawiodła jak ludzie.
Wstąpiła na ławkę i spojrzała jeszcze, i jeszcze zapłakała zakładając węzeł na szyję.
W ostatniéj chwili życia oblała się łzami.
— A! ja go tak kochałam, jam dla niego wszystko porzuciła, poświęciła wszystko; a on! a on!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.