Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

wyjść znowu ze strzelbą, sam jeden jak zawsze. Zadumany, myślący, chodził po izdebce swojéj; bo co ranka tak, nim się przejął nowém swojém życiem, wstawał ze snu, świeżo upojony marzeniami przeszłości, które mu się całą noc roiły, które potém opędzać musiał jak muchę natrętną. O! przeszłość zerwana, niedokończona, kamieniem cięży na sercu.
Wstawszy od herbaty, wdział prędko swój ubiór myśliwski i nie czekając wschodu słońca i ciepła, wybiegł na brzeg jeziora drożyną do lasu wiodącą.
Byłto piękny, cudowny ranek wiosenny; piękny jak dziécię co się rumiane budzi w kołysce uśmiechem, pokropiony rosą perlistą, wonny, smętny, a tak spokojny! Nad jeziorem unosiła się mgła lekka kołysząca z wiatrem, pachniały kwitnące czeremchy, śpiewały słowiki, a na wschodzie czerwieniało niebo, tam, gdzie za chwilę słońce się miało urodzić. Przed nim wiła się piasczysta drożyna, przez pola do lasu wiodąca. Za nim został dwór, jezioro, wioska; przed nim rozwijał się czarny, szumiący poważnie bór sosnowy. Tadeusz się za-