Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

byś go chciał ująć, tém ostrzéj ci jeszcze dogryza.
Właśnie Tadeusz walczył z tym wrogiem. Dwóch ludzi w nim mówiło: jeden zimny, rozsądny, szyderski; drugi nieopatrzny, namiętny i dziecinny.
I piérwszy nielitościwie wyśmiewał drugiego, męczył go, upokarzał; a drugi jakby nie słyszał, jakby nie czuł, jakby nie rozumiał.
— Cóżto? pokochałeś garncarzychę, prostą wieśniaczkę? — mówił szyderca. — Szkarada! Zgorszenie! Wstyd! Będzieszże śmiał, potrafiszże, odważyszże się, wiész co to wiedzie za sobą?
Na to wszystko Tadeusz nic nie odpowiadał. Szedł, słuchał i milczał.
W istocie coś się z nim działo niepojętego. Zaszła jakaś odmiana. W nocy, nie miasto ze swym gwarem, nie las z kołyszącemi się sosny i wonnemi brzozy, ale piękne oczy garncarzychy mu się śniły; a temi oczyma patrzyła na niego z tysiącem obietnic i rozkoszną jakąś tęsknicą.
A! ta co go zdradziła! Zawsze ta jeszcze, taż sama!! I widział ją i widział inną, dwie w je-