Pobiegła prędko garncarzycha do wiadra do piérwszéj izby i cała jeszcze zaczerwieniona i drżąca, wyniosła kubek z wodą. Tadeusz pijąc ją niby patrzał, ale pił powoli, a patrzał ciągle. Ulana zakrywała się ocierając fartuchem twarz i nie wiedziała co począć. Dworscy tak ją przyzwyczaili do grubiańskich zalotów, od których się bronić było potrzeba pięścią i kułakiem jak od wilka; że nakoniec widząc zimne na pozór lice pana, nieruchomą jego postawę, zaczynała wątpić o tém, co wprzód jéj na myśl przyszło.
— Cóż tu robicie sama? — spytał po chwilce.
— A cóż? zwyczajnie w domu znajdzie się robota.
— Wszyscy w polu?
To pytanie znowu nastraszyło kobiétę i milczała, ale jakby za odpowiedź dały się słyszéć głosy dziécięce z ulicy.
— Możeś mi nie rada w chacie?
— O! i bardzo — odpowiedziała z przymusem i zimno, ociérając znowu twarz fartuchem — ale chata uboga, czémże przyjąć pana?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.