jeśli nim jeszcze nie był, chciał już nim być przynajmniéj. Stanął, słuchał: wkoło była cisza. Podniósłszy oczy, ujrzał kogoś w bieli stojącego na progu. I ten ktoś i on, zarówno pociemku uczuli się, usłyszeli, zobaczyli przeczuciem.
Tadeusz odkaszlnął, postać w bieli przytuliła się do drzwi; on milczkiem się ku niéj posunął. Ufał w swoje położenie pana i w zepsucie kobiéty; rachował na to, że nie była czystą! I cóżto za rodzaj rozkoszy chciał tam znaleźć!!! O! niepojęte serce ludzkie, któż cię kiedy zrozumiał, gdy bijesz żądzom ciała? Biedna istoto zbłąkana, biedne szalonych pragnień ognisko!
Tadeusz zbliżywszy się poznał łatwo, że postać w bieli była Ulana.
— To ty?
— Kto tu?
— To ja.
— A! pan, pan — niespokojnie powtórzyła kobiéta poruszając się z miejsca — pan przyszedłeś? Po co? Na moje nieszczęście, na łzy moje, na biédę? Pan! Ach! idź pan sobie — idź!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.