— Iść, kiedyś ty mnie czekała na progu — odrzekł z uśmiechem Tadeusz — miałbym tak odejść!
— Czekałam! prawda! — odpowiedziała Ulana — czekałam umyślnie, żeby uprzedzić, żeby nikt pana nie widział, uprosić, żebyś nie wchodził. Krzyż na mnie nieszczęśliwą! Panie! panie! ja nie jestem taką jak myślisz. I to wasze kochanie? — dodała — a! to gorzéj nienawiści!
Tadeusz zdziwiony stłumionym i łkającym głosem téj kobiéty, w którym się oburzenie wyrażało silnie, stał, nie wiedząc co począć.
— No, no, Ulano — rzekł pomieszany zbliżając się — chodźmy do chaty! Czego się boisz?
— Do chaty! po co? żeby nas widzieli, żeby słyszeli, żebym ja była nieszczęśliwa, żeby... — I zaczęła płakać. — Pan Bógby mnie pokarał na dzieciach, na domu, na dobytku, na chlebie.
— Chodźmy, chodźmy Ulano — nastawał Tadeusz — Pan Bóg jeśli ma karać, to mnie tylko ukarze.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.