— Krzyż na mnie panie! Nie pójdę! nie chcę! nie pójdę! Krzyknę i całą wieś zbudzę! Zwołam wszystkich! Idź pan, idź!
— Chcesz więc — zawołał Tadeusz zgrzytając zębami — żebym się mścił, żebym cię zmusił.
— A cóż mi pan zrobisz? — spytała — każesz bić? czyż i tak mnie nie biją? Odbierzesz chléb? i tak go niewiele, a dzieci małe, w rekruty nie oddasz.
Tadeusz posępnie się zamyślił. Jeszcze raz chciał przystąpić ku niéj, ale kobiéta błysnęła w ciemności nożem.
— Ostrożnie — rzekła — ja mam nóż, ja go wzięłam umyślnie i będę się bronić!
Słysząc to Tadeusz, osłupiał i ochłódł.
— Myślałeś pan może — mówiła szybko — dlatego żem piękna, to już wiary i serca nie mam, i Boga nie znam. O! — I rozśmiała się drżącym głosem cicho, a smutnie. (Śmiechto był gorzkim łzom równy). — Idź pan gdzieindziéj; znajdziesz sobie drugą i trzecią, i dziesięć, ale nie mnie. Idź pan. Gdyby kto nadszedł, musiałabym krzyczeć i wstydby było dla was...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.