Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

— Boi się męża i wszystko w tém — myślał w sobie. I znowu przypominając rysy jéj twarzy, jéj wzrok, którego niepojęty wyraz tak źle się godził z szarą jéj świtą, zdawał się przewidywać, że ona nie powinna być sądzona jak inne téj klassy kobiéty: ogólną regułą zepsucia, strachu, obojętności. Byłato może perła zamieszana w błocie; lecz jakim sposobem blask jéj i pozór miała? Jakim sposobem taką twarz, taką duszę dał Bóg takiéj kobiécie, w tym stanie? Jakim sposobem otaczające, obléwające ją zepsucie nie tknęło dotąd? Jaki anioł strzegł młodości? Kto jéj dał tę dumę i poszanowanie siebie, i miłość cnoty, i pojęcie świętości przysięgi?
Tego ani Tadeusz, ani nikt na jego miejscu wytłumaczyć sobie nie umiał.
Z fuzyą na ramieniu szedł powoli w las. Byłto dzień świąteczny, wiele ludzi spotykał po grzyby i jagody idących; zdaleka już w borze śpiewy i hukania się rozlegały. Spoglądał niespokojny: między temi migającemi jak cienie postaciami, szukał Ulany. Kto wié, czy nie z tą myślą wyszedł z domu? Chciał ją spot-