to, że miejsce było zaklęte i nieszczęśliwe. Niektórzy dodawali, że z dwóch braci jeden kochał i żył z żoną brata, a drugi widział to i pozwalał, bo się lękał i żony wiarołomnéj, i złego brata, a Bóg ich za to pokarał. Inni powiadali, że sosnę ścinali w niedzielę; inni, że brat zabił brata, a zbójcę przywaliła sosna, ale wszyscy powtarzali, że to było miejsce krwią niepomszczoną oblane i przeklęte.
Drapiąc się do téj mogiły, Tadeusz z jakimś przestrachem oglądał się, czy nie ujrzy gdzie duchów pobitych braci, o których jeszcze od niańki swéj słyszał. Pies jego wąchał po ścieżce biegnąc, zwracał się w stronę, podnosił głowę, naszczekiwał, warczał i stawał. To zdziwiło Tadeusza, który tłumaczył sobie niespokojność wyżła tém, że ktoś chodząc za grzybami, aż tu się musiał dostać, może zbłądziwszy.
Nareszcie wydarli się z gęstego lasu i uszedłszy brzegiem mokréj łąki kilkadziesiąt kroków, zbliżył się do mogiły, podniósł oczy. Na wierzchołku — o cuda! — siedziała Ulana: na kolanach sparła rękę, na ręku głowę, plecy o drzewo, oczy patrzyły gdzieś daleko za lasy, za góry.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.