— Znowu ona! — zawołał stawając Tadeusz, — ty tu! — dodał głośniéj. Ulana się porwała.
— A! — krzyknęła — przynajmniéj tu myślałam, że mnie pan nie znajdziesz. — Chciała uciekać: pies się rzucił za nią. Przelękła stanęła, a Tadeusz się zbliżył.
— Czegoż uciekasz — rzekł powolnie, udając obojętną spokojność — przynajmniéj tu nie boisz się nikogo.
— Was, panie — odpowiedziała prędko.
— Jam Ulano, ani chłop, ani dworak; ani cię bić, ani ci gwałtu robić nie myślę.
— Nie? — spytała usty i oczyma — pewnie nie?
— O! nie — odpowiedział Tadeusz — gdybym cię kochał, to nie tak jak oni.
Kobiéta się ośmieliła.
— I nie tak jak mąż twój, a tak, jak cię jeszcze nikt nie kochał; o takiém kochaniu tyś nie słyszała nawet.
— A potém cóżby było? — spytała bawiąc się końcem fartucha, cichym głosem z bojaźliwém wejrzeniem.
— Nic: kochałbym cię długo, zawsze, do śmierci.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.