ojca Oxenia, bo już noc była i czas do chaty powracać.
Przebudzony stary wlókł się pocichu błotnistą ulicą, rozmyślając o tém, co mu Lewko nagadał. Ale trzęsąc głową nie wierzył, i oziębły, przywyklejszy, obyty ze wszystkiém, nie tak brał wstyd swego syna i hańbę synowéj jak tamten; owszem, gdyby tak było nawet, nie widział nic bardzo złego. Tak w pół-myśląc, w pół jeszcze drzémiąc prawie, doszedł do drzwi. We drzwiach spotkał Ulanę ubraną jak do wyjścia: miała na sobie świtę, trzewiki niedzielne, pończochy, białą chustkę na głowie i przepasana była paskiem kolorowym. Stary ujrzał to choć pociemku i zastanowił się w progu.
— Czyżbyto prawda była? — pomyślał i spytał: — Dokądżeto po nocy, Ulano?
— Do ekonomowéj — odpowiedziała śmiało kobiéta — przysłała po mnie, bo jéj dziécko słabe: trzeba popilnować.
— Masz ty swoje w chacie.
— Jest przy nich Pryśka.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.