chem, za nią krzyczący w jarmułce z złoconemi galonami wyleciał bachur.
— Czego wy chcecie?
— Jeszcze kwartę — odpowiedział stary.
— Nu, a macie pieniądze?
— Wy wiecie, — odpowiedział stary — że ja płacę dobrze, a nie zapłacę, to jest miarka żyta jeszcze u Filipa, co mi ją winien za robotę, to oddam.
— Nu, nu! — I żydówka poszła napełnić kwartę, a stary szeptał Oxeniowi:
— Nie chwytaj się synku, postój, trzeba czasem starego posłuchać. Daj ty pokój kijowi i milcz. Lepiéj złapać Ulanę na czém inném i za co innego niby ukarać.
A Lewko dodał:
— Tażeto moja rodzona córka, a ja jéj nie żałuję, co wy jéj będziecie żałować. Czy ona warta tego, kiedy sama siebie nie żałuje!
— Ja bo jéj nie żałuję — rzekł stary — ale syna rodzonego. Co on jéj da, to jemu sto razy oddadzą; nie czepiaj się złego psa i nie drażnij pana, kiedy chcesz być zdrów, jak ten powiadał. Ty jemu raz, a on tobie sto;
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.