— Cóż się stało? spytał Redaktor...
— No — tak dalece nic...
— Rozeszło się?
— Właściwie nie...
— Mówże, jak to było?
— Dziwnie, zaraz z początku wzięto się do podpisów na kapitał zakładowy.
— I o to się rozeszli? śmiejąc się, spytał Drabicki.
— Otóż nie... choć i ja wnosiłem, że tak będzie... podpisali się na... dwadzieścia kilka tysięcy...
Redaktor pobladł.
— Ale nie złożyli? spytał.
— Nie... o! nie.
— No! to jeszcze pół biedy...
— Młyńskiemu narzucono redakcyą, popili się... zdrowiów mnóstwo! hałasu dużo...
— Młyńskiemu redakcyą! powtórzył, zamyślając się Drabicki — no, to dobrze. Młokos jest, szparki, w trzecim numerze kraj sobie narazi i koziołka wywinie... Przytém chciał coś powiedzieć, ale urwał, pozostawiając tajemnicę przy sobie — począł potém rozpytywać o osoby, o ducha zgromadzenia, o usposobienia... P. Damian nie kłamał, starał się jednak zbyt gorżkie pigułki poosładzać...
Mieli się rozchodzić już, gdy Redaktor zmarszczony rzekł głośno.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/101
Ta strona została skorygowana.