Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

wykołysała... tę przeciwności biły i wyrzuciły na brzeg piasczysty poranioną — on wierzył jeszcze w ludzi, ona się ich tylko lękała...
Sławek zmięszany rzucił okiem na stół i pierwsza z tych wymęczonych książek, którą znalazł pod ręką, był Wilhem Meister Göthego.
Z niemniejszém podziwieniem obok spotkał pani Sand — Lettres d’un voyageur... Daléj nie patrzał... te dwie książki uspokoiły go, rozradowały, widział z nich, że siostra ta, trochę dzika, dziwna trochę, tak do salonowych niewiast niepodobna — zrozumieć go mogła i żyła w tym świecie, do którego nie zawsze wejść umieją strojne panie wielkiego a dziwnie zacofanego świata...
Na twarzy jego musiało się odmalować zdumienie, bo Lena uśmiechnęła się i odezwała...
— Nieprawdaż... trochę to was dziwi... że ja śmiem czytać Göthego? i porywam się na Listy pani Sand?...
— Dziwi... trochę, ale cieszy mnie bardzo, odparł Sławek... Mój Boże, ile musiałaś pracować, aby dojść i do pojęcia i do pokochania rzeczy nieprzystępnych dla połowy tych ludzi nawet... co je niby czytają...
— Ale téż patrz, bracie! zawołała Lena, co to mnie kosztowało życia... tyś młody, rozkwitły, jasny, jam stara, znużona i zwiędła, jak astry moje... po téj