— Pan wiesz, że za starych lepszych rycerskich czasów, nim przyszło do boju, żołnierze siadali nieraz prawie u jednego ogniska i gwarzyli poufale... nim więc i my bić się zaczniemy, czemu byśmy po ludzku z sobą nie pomówili.
— Nie mamy o czém — odparł Sławek.
— Owszém... owszém, rzekł Izydor.. Zakładacie dziennik, to jest, siadacie sobie na osiém gnieździe dla zabawki... Nie dziwujcież się, że was pokąsają.
— Nie, bo my téż kąsać będziemy, ale nie tkniemy ani osób, ani życia prywatnego, choćby nasze zaczepiono, bo tego rodzaju polemikę uważamy za nie-ucz-ci-wą...
Ostatni wyraz wymówił, dzieląc powoli, Izydor głową potrząsł.
— Ja także — rzekł...
— Dla czegóż pracujecie na współ z człowiekiem, który się tego dopuszcza?
— Dla tego, że — głodnym być nie umiem, odparł Izydor — jest to sztuka, któréj losy mnie uczyły i — nie nauczyły.
— Przecieżby, przebacz pan, znalazło się jedzenie u uczciwszego żłobu — choćby u nas... zawołał Sławek.
— U was! rozśmiał się Izydor — u was?? i wy myślicie, że to, co wy zamierzacie, żyć będzie, trwać? że wy nad parę miesięcy wymęczycie się dłużéj?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/129
Ta strona została skorygowana.