— Litości! rozśmiał się, wstając... na cały głos... kochany panie, jeśli komu nad kim, to mnie nad wami by się ulitować należało... Cha! cha! cha!
I odparł...
Rozmowa dosyć głośna, na wpół może słyszana z pierwszego pokoju, kilku ciekawych ku drzwiom napędziła, zaraz po Izydorze, wszedł Samiel, który przypadkiem przechodząc, znalazł się na chwilkę w restauracyi.
— A! Jakże to dobrze, że ja cię tu znajduję, rzekł wbiegając... zmiłuj się, mów mi co myślisz? co robisz! najdziwniejsze pogłoski obiegają po mieście. Hrabina na ciebie skwaszona.
— Czy się ciebie o co wypytywała?
— Tak... trochę — rzekł Samiel...
— Całe miasto plecie o Lenie, dodał na ucho.
— Pleść wolno, odparł Sławek...
— Ale cóż ty na to? radzisz co?
— Dotąd nic jeszcze... i na włos z wytkniętéj drogi nie schodzę...
Samiel radby był wybadać, czy Sławek dostał już odprawę, którą przeczuwał, ale nie śmiał.
— Przyjdziesz wieczorem? zapytał Młyński.
— Zobaczę... tak na chwilę... odparł, żegnając go Samiel, który nie przyznał się, że szedł na obiad do hrabinéj.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/132
Ta strona została skorygowana.