— Wszyscyśmy ułomni, a miasto psuje rychło młodych ludzi — rzekł monsignor.
— Tak! to pewna... zamruczał kanonik — nie sądzę jednak, żeby do bezwstydu doszedł... a gdyby, uchowaj Boże, nawet wpadł — pewien jestem, że się dźwignie i opamięta...
— W istocie szkoda by było młodzieńca, któremu Pan Dobrodziéj tak wielkie oddajesz pochwały — mówił gospodarz...
Sopoćko chciał jeszcze coś mówić, ale na dany znak przez monsignora, rozmowa się zmieniła zręcznie staruszek dopiero teraz znowu spojrzał na zegarek i przestraszył się, że było późno. Furta klasztorna zamykała się wcześnie, wstał więc, żegnając monsignora i z daleka Sopoćkę. Ekscellencya nadto był wielkim ludzi znawcą, ażeby nie ocenił staruszka, przeprowadził go do drzwi drugiego salonu, a ztąd lokaj aż na wschody...
Kanonik dopiero włożywszy płaszczyk i usłyszawszy za sobą zatrzaskujące się wielkie drzwi, odetchnął swobodniéj. Cały ten wytwór, zbytek... jak zwykle ludzi prostych obyczajów, onieśmielały, przestraszały... wolał swą celę ubogą i raźno mu było, gdy się do niéj dostał, suknie uroczyste zdjął, a do modlitwy wieczornéj miał uklęknąć i potém wziąść się do brewiarza..
Niespokój wszakże pewien o wychowańca trapił go
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/159
Ta strona została skorygowana.