kiem, z twarzą zaschłą i nieokreślonego wyrazu... niemający w sobie nic teatralnego. Wyglądał raczéj na przeżyłego jakiegoś profesora...
Lena przypatrywała mu się bacznie, usiłując odgadnąć, coby ta wizyta znaczyć mogła.
— Wszak z panną Heleną Prater mam przyjemność mówić? spytał nieznajomy, wpatrując się w nią bardzo bacznie.
— Tak jest panie...
— Wszak z córką pani Prater, która była z domu Sopoćko? zapytał nieznajomy po chwili.
— Imię mojéj matki... było... Aniela, a nazwisko rodziny... tak! zdaje mi się Sopoćko...
— Imię było Aniela! powtórzył przybyły, tak imię jéj było — Aniela, nie mylę się...
Lena stała niezmiernie zdziwiona.
Przybyły zdawał się wzruszony, pomięszany, jakby niepewien, co mówić daléj... Milczeli oboje...
— Proszę mi przebaczyć, odezwał się po chwili nieznajomy... jestem... w tak dziwném położeniu...
— Niech pan siada... podsuwając mu krzesło — rzekła Lena, która z niego niespuszczała oka.
— O Boże! zawołał, ręce składając, stary... mógłżem się spodziewać kiedy...
Tu przerwał nagle... zamilkł.
Lena, wpatrując się w niego coraz baczniéj, przy-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/167
Ta strona została skorygowana.