— Brońże mnie! zawołała Lena[1] od wszystkiego, od wszystkich, odemnie saméj... bądź bratem...
— Powtarzam ci raz jeszcze — nie opuszczę, a że intrygę należy natychmiast dociec i w zarodzie zniszczyć, niemam chwili do stracenia, muszę iść, śledzić i zapobiegać...
Podał jéj rękę, którą ona uścisnęła żywo i przyłożyła do serca...
— Broń mnie! szepnęła raz jeszcze, Sławek wybiegł natychmiast.
Lena zaczęła chodzić po pokoju i łzy mimowolnie z pod powiek się dobywały. W obec niebezpieczeństwa widocznego, oznaczonego, miałaby może siłę i energią, nieokreślona groźba napełniała ją strachem...
Chodziła tak długo, gdy drzwi się otworzyły i — wszedł szybkim krokiem pan Dyrektor teatru, oglądając się na wszystkie strony.
Pan Dyrektor teatru był człowieczyna mały, zwinny, suchy, nerwowy, kręcący się ciągle, śmiejący zawsze, szepleniący nieco.. Znano go z tego, że najtrudniejszą w świecie do komenderowania armią artystek i artystów dowodził szczęśliwie, że umiał być jak najlepiéj z publicznością, miał łaski u władzy, uchodził razem za patryotę, duchowni go tolerowali, arystokracya protegowała... Słowem niemiał prawie nieprzyjaciela. Wiedział, jak sobie z każdym dać rady, grzeczny był, kła-
- ↑ Błąd w druku; po słowie Lena brak znaku interpunkcyjnego.