niający się, zręczny, usłużny... W artystyczność transcendentalną się nie wdawał, o teatrze miał pojęcie jak najprostsze, ale umiejętnie nim kierował, i szczęśliwie dla kieszeni. Wykręcał się raczéj ze swéj roli, niżeli ją odegrywał — ale ostateczny cel był osiągnięty — on żył a teatr wegetował.
Wiedział, że wstępnym bojem na świecie nie wiele się zdobywa, a wyrobkiem prawie wszystko... na téj teoryi oparty, pracował ukłonami, słowy, datkiem, uśmiechami artystek, kantatami, patryotycznemi reprezentacyami, protekcyami — aby daléj.
Zjawienie się samego Dyrektora u Leny było pełném znaczenia, nigdy on tu prawie nie bywał... a nie miał czasu na to, by wizyty oddawać artystkom... można się więc było spodziewać, że coś z sobą przynosi, w każdym razie nie gratyfikacyą, bo tych nigdy dawać nie miał zwyczaju...
— Jak się panienka ma! jak się ma! upadam do nóżek! co słychać! co dobrego słychać? Hę? panienka sama?
— Sama jak pan widzisz...
— A niema gdzie schowanego jakiego opiekuna lub adoratora?
— Panie Krzyszko! czy pan o mnie masz tak złe wyobrażenie?
— Złe? jakto złe? dla czego złe! a to pięknie!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/179
Ta strona została skorygowana.