— Ponieważ, odpowiedziała zwolna Lena, zależę teraz od brata mego i nic bez jego rady nie czynię, zatém Dyrektor będziesz łaskaw z nim o tém pomówić.
— Z nim? hę? Jakto? ale ja nie znam go? i kontraktu z nim nie zrobiłem, i nie mogę pójść mu powiedzieć... To chłopiec żywy, opryskliwy... mógłbym mieć nieprzyjemność — ale nie! niech się sobie pani z nim rozmówi...
To mówiąc, dobył z kieszeni pugilares.
— Miesiąc skończony... umówioną pensyą składam na stole, w banknotach nie publikowanych, o kwit proszę i od téj chwili jesteś pani wolną... a ja rozwiązany. Dałem na to słowo... dotrzymuję go.
— Komu? zapytała Lena obojętnie już.
— A! dałem słowo téż, że nie powiem, zawołał Dyrektor — tak! tak! że nie powiem. Pozostaje mi prośba usilna do panienki...
Złożył ręce i podniósł je do góry.
— Śliczności moje! panno Heleno! daruj mi, przebacz mi, za złe nie miéj, nie klnij, nie złorzecz i chciéj wierzyć szacunkowi, z którym zawsze mam honor zostawać.
Choć smutnie uśmiechnęła się Lena, bo Dyrektor był pocieszny w téj chwili.
— Panienko! paniusiu! panieneczko! dodał — nie frasujta się! Młodzieniec jéj brat... szlachetny, mówią
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/183
Ta strona została skorygowana.