— Już o Sławku nie mów i nie pytaj o niego... zrobił pewną niedorzeczność i musiałam się z nim pokłócić...
Jadwiga poskoczyła ku matce łamiąc ręce — to nie może być! on! zrobić niedorzeczność! To są plotki. Niech go mama przeprosi...
— Ja! jego... przepraszać! nigdy w świecie.
— A więc nie będzie nawet bywał...
— Sądzę... do pewnego czasu...
Jadzia spojrzała na matkę, zrobiła posępną minkę i odeszła ale zamyślona i spoważniała. Matka była nie spokojna. Miałażby się na biedę pokochać w nim! A! to szczęście, żem go odprawiła... to szczęście — żem go odprawiła... to szczęście — ale nie może być, ażeby Jadzia! a! nie! to dziecko jeszcze...
I na tém się skończyło.
Dzień był piękny, panie obie pieszo wyszły na przechadzkę, wypadek... chciał, żeby Samiel ze Sławkiem zagadani o czemś ześli się z nimi na trotuarze. Młyński byłby się cofnął, gdyby je wcześniéj postrzegł, ale zobaczywszy panie, był już o krok tylko od nich. Jadzia, która szła z matką obok i znalazła się naprzeciw Młyńskiego, zarumieniła się, zapomniała i w sposób nader kompromitujący pochwyciła kuzynka za rękę, drugą z dziecinną poufałością, kładąc mu na ramieniu.
— A! dobrze, żem winowajcę złapała! zawołała
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/200
Ta strona została skorygowana.