Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/205

Ta strona została skorygowana.

odezwała się Lena, pan mi tego nie mówiłeś? ona jest narzeczoną...
— Nie mówiłem, bo jeszcze dotąd przynajm nié nią nie była...
— Oto mi mówisz — przerwał gorąco Jasiek, całe miasto o tém wie? jeśli od pewnego czasu stósunki te ostygły... są może przyczyny!! dodał, bystro spoglądając na Lenę, która oczy spuściła.
Biednéj Lenie zimno było, gorąco i słabo, ruchem głowy milczącym pożegnała tych panów szybko i pobiegła ku domowi na pół obłąkana...
Wpadła nieprzytomna prawie do swego pustego saloniku, zaryglowała drzwi wewnątrz i poczęła płakać, chodząc po nim, a twarz tuląc rękami.
— A! jaka ona piękna! wołała — jak świeża i piękna! jak na niéj znać gołąbka, który się wypieszczony pod skrzydłem matki wychował!... Jemu takiego serca, takiéj było potrzeba istoty świeżéj, niewinnéj... a nie jak ja zniszezonéj i uwiędłéj... życiem zmęczonéj z oczyma i sercem wypłakaném. A! czyż ja godną jestem, aby mój wzrok spoczął na nim, ...A przecież uchwyciłam się go, narzuciłam mu, stanęłam mu może na drodze do szczęścia... Widziano mnie z nim... doniesiono... to biedne dziecię cierpieć musiało... on także! ale dla mnie zniósł i nie dał nawet poznać po sobie...