Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/21

Ta strona została skorygowana.

i wlepił oczy w sufit... — Świętosław milczał trochę przez uszanowanie dla tak dostojnego człowieka, a po części, że jego zdaniom nic do zarzucenia nie miał. Były one ostre, ale nie bez znajomości położenia wyrzeczone.
— Prawda to wszystko, co pan mówisz, dodał w końcu młody człowiek — ale téż za to, co za wzniosłe i wielkie posłannictwo dziennikarstwa! Jakie zadanie! kierować opinią, oświecać, ostrzegać, stać na straży — walczyć... Nie — nie znam piękniejszego zadania, ani zawodu, któryby gorącemu lepiéj przystał sercu...
Drabicki się uśmiechnął...
— Tak, tak — rzekł, to jedna, złocona strona medalu, ale należy téż spojrzeć i na odwrotną — niestety — miedzianą, rdzą okrytą... Co za męczarnie!
— Cóż bez ofiar przychodzi?
— A! to pewna, człek téż pcha taczkę przed sobą z uczucia obowiązku, nie zważając, że nie rozumiejąc go, plują nań i rzucają błotem...
To mówiąc, rękami machnął i zamilkł... postać przybrał męczennika za wiarę, choć krągły brzuszek trochę się z nią sprzeczał:
Potém uśmiechnięty spytał.
— A pan, nie masz téż ochoty poświęcenia się dziennikarstwu?
— Ja? odparł jakby przestraszony pytaniem Świę-