tosław — ja? ale młodość moja sama już jest przeszkodą... zawód ten wymaga ludzi wytrawnych.
— Tak... do dyrekcyi — do dyrekcyi, mówił Drabicki poważnie, ale w szeregach potrzebuję sił młodych.
— Nie mam jeszcze odwagi występować w te szranki — odparł skromnie młodzieniec — przynajmniéj na teraz...
— To szkoda, ozwał się dziennikarz, zaraz bym pana zawerbował i byłbym nader szczęśliwym, otwierając mu wrota do zawodu, tak użytecznego dla... ojczyzny... tak zaszczytnego dla pana...
Młodzieniec dziękował zmięszany, nie nie mówiąc.
— Przyznam się panu — dodał Drabicki, że tu coś mówiono, jako byś pan miał zamiar...
— O! daję panu słowo! na teraz, na teraz żadnego, żywo oparł się Świętosław — potrzebuję się jeszcze uczyć, studyować, oswajać z nowym dla mnie światem...
— A zatém, jeźli późniéj kiedy przyjdzie ochota, dodał Drabicki dobrodusznie, proszę rachować na mnie, na życzliwość moję i pragnienie służenia mu. Potrzebujemy sił nowych, a zwłaszcza ludzi niezależnych, wykształconych i podzielających opinie nasze.... zasady demokratyczne... umiarkowane... wierzących w postęp... hm, brm...
Reszta zaplątała się w mruczeniu, które mogło oznaczać, co kto chciał..
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/22
Ta strona została skorygowana.