Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/226

Ta strona została skorygowana.

W pierwszéj chwili Kanarek powiedział sobie — palnę... ale potém się rozmyślił — trzeba rzeczy robić porządnie, powiedzą, żem burda.
I zbliżył się napuszony, ale czapki uchylając nieco.
— Podkomorzyca! witam.
Sławek bardzo grzecznie zbliżając się, rękę wyciągnął, Kanarek swoją cofnął.
— Czekajno pan z ręką, rzekł, a naprzód odpowiedz na pytanie, kto pisał tę infamią na szlachtę, coś to ją jegomość w swoim dzienniku wydrukował! tę o Szczygielskim!
Sławek stanął zdumiony.
— A cóż to pana obchodzi?
— Co to mnie obchodzi! Ludzie palcami wytykują mnie... mnie, powiadając, że to jest satyra na... mnie! Słyszy pan!
— Słyszę! wcale pan krzyczeć nie potrzebujesz — odezwał się Sławek.
— I co pan na to?
— Że obraz ogólny wad krajowych do osób się nie stósuje... nie słyszałem, żebyś pan zwał się Szczygielskim.
— Pan dobrze wiesz, dla czego ja to mówię.
— Mówisz, co mu się podoba... nikomu ust nie zamykam.
— Ale ja wam bazgrałom jakimś, co swe gniazdo kalacie... usta zatulę, począł Kanarek coraz głośniéj.