Powoli przechodzący stawać zaczęli, gawiedź awantury między dwoma ludźmi porządnymi ciekawa... zbierała się do koła... Szlachcic dostrzegłszy, że jest na scenie, jeszcze się więcéj rozsierdził, podniósł głos, daléj rękę do góry, jakby miał ochotę uderzyć... W istocie nie zbywało mu na niéj, ale Sławek od kilku dni nosił rewolwer w kieszeni i z zimną krwią go z niéj wyjął. Widok rurki, ostudził zapał Kanarka...
— Masz szczęście, rzekł, żeś się opatrzył w repetyer, a byłbym ci dębczakiem dat naukę...
— Możemy się spróbować gdzieindziéj, chłodno odparł Sławek, kłaniając, jeśli wola i łaska...
— A dobrze! bo mam apetyt ci uszy poobcinać! zawołał Kanarek...
Podkomorzyc do tego rodzaju rozmowy nienawykły, zburzony rzucił mu kartę swoją, i odszedł. Szlachcic został w miejscu, hałasując jeszcze po węgrzynie, aż go ktoś ze znajomych wziął i siłą niemal do pobliskiéj kamienicy uprowadził. Ciżba już ludu zebrała się była patrzeć na to ciekawe widowisko.
Tegoż wieczora po całém mieście rozeszła się pogłoska, iż Kanarek zbił na gorzkie jabłko podkomorzyca i że z tego powodu ma pojedynek nastąpić.
W dwuznacznych wyrazach, z jadem pełnym złości gazeta doniosła o tém, niby jako o awanturze zaszłéj
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/227
Ta strona została skorygowana.