Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/230

Ta strona została skorygowana.

wołał szlachcic — ale ja téż podam warunek, od którego nie odstąpię. Niewiem, jak wasz szanowny gryzipiórek strzela, co do mnie, ja nie chybiam nigdy, mam więc nadzieję, że będzie zwierzyna. Pudła nie dam... Pocóż potém wozić się, nosić z nieboszczykiem... Będziemy się strzelali na cmentarzu...
Samiel zaprotestował.
— Ale co za myśl... zlituj się pan...
— Oryginalna! ja lubię pomysły oryginalne, widzicie. A ponieważ na nowym cmentarzu mogą być goście, którzy nam przeszkadzać zechcą, pojedziemy na stary cmentarz za miasto... pusto... i nikt się nas tam szukać nie domyśli — Rotmistrz i Samiel chcieli się sprzeciwić, ale nie było sposobu.
— Jakto? proszę acaństwa, rzekł szlachcic, jestem wyzwany, mam prawo wyboru broni, pozwalam na pistolety, choć wolałbym staropolską szablę... godzę się na najlichsze w świecie warunki, na taki szewski pojedynek... do baryery... a wy mi odmawiacie nawet takiéj małéj rzeczy... Cóż to ma do pojedynku, gdzie się on odbywać będzie, ja mówię na cmentarzu i nie ustąpię...
Męczono godzinę Kanarka, ale się zaciął, miał swoją fantazyą i nie chciał się jéj wyrzec za nic w świecie, potrzeba było przystać nareszcie... Dzień wyznaczono bliski, godzinę o rannym brzasku i dano sobie słowo honoru, że puści się pogłoska o zgodzie,