gryzł. Między innemi nadszedł ów poczciwy, krągły pan Teofil, który zarazem do przyjaciół Sławka i do starych druhów a nawet koligatów Kanarka należał. — Z załamanemi rękami zbliżył się do sofy i całując czoło Kanarka zawołał.
— Co się dzieje! co się dzieje! miły Boże... ty! pojedynkować się z poczciwym podkomorzycem? o co? pytam się? o co? o jakieś dziwactwo... o przywidzenie... Kanarek spojrzał mu w oczy...
— A wieszże przyczynę?
— A wiem! ale to paskudna jakaś intryga niepoczciwa... któż mógł ciebie mieć na myśli? gdzie? jak? kto ci to wbił w głowę? jakeś mógł temu uwierzyć?
— Ale dajże mi pokój!
— Właśnie, że ci nie dam pokoju! boś zrobił źle... i skompromitowałeś siebie, a pozbawiłeś nas poczciwego człowieka.
— Cóż? umarł? spytał chmurno Kanarek.
— Chwała Bogu, nie! i spodziewam się, że nie umrze, ale nam popsułeś sprawę, bo gazeta nasza w kolebce, a im tylko tego trzeba było, żeby jéj teraz siłę odebrać...
— Wasza gazeta piękna! piękna gazeta? zawoła Kanarek... co szlachtę błotem obrzuca. Pan Teofil ruszył ramionami.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/237
Ta strona została skorygowana.