Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/249

Ta strona została skorygowana.

czytała, na myśl jéj razem poprzychodziły... Nie można było ani przypuścić, żeby ją wypuszczono z dobréj woli, chociaż dobrowolnie tu weszła... Trzeba było uciekać, ale jak?
Nadchodzi wieczór.. drzwi izdebki skrzypnęły... wcale niespodzianie weszła kobieta, przychodząca zwykle z miasta, która zabierała bieliznę panienek do prania... Była to uboga, młoda jeszcze gosposia z przedmieścia, żywa, serdeczna, która wiele współczucia okazywała zawsze Lenie, widząc ją smutną, i pocieszać się ją starała, choć nie wiedziała przyczyny cierpienia.
Znalazłszy Lenę na łóżku z twarzą zapłakaną, zgorączkowaną strasznie, Stachowa pobiegła, koszyk postawiwszy, do niéj.
— Cóż znowu panience jest! Jezu i Marya! czy to się godzi tak desperować! Ta to może serce pęknąć... Co panience jest...
— A! moja Stachowa! zaryczała boleśnie Lena, rękami zakrywając oczy — nie pytaj, nie pytaj!
— Ale cóż! czy panna mi nie wierzy? Przecież jeśli co takiego, co ludzie mogą.. No... to ludzie serce mają.
— Nie mają...
— Mówże no panna!
— Lena płacząc z za łez... prawie nieprzytomnie