— nie jesteś już dzieckiem, trzeba, żebyś sama sądzić się nauczyła i postępować za przekonaniem własném... Nie możemy go odwiedzić... tam jest... kobieta...
Jadzia zdawała się nie rozumieć, patrzyła na matkę długo... czekała.
— Jaka kobieta?
— Ja niewiem... Słyszałaś może... Sławek będące studentem, ocalił jakąś sierotkę... ta się w nim czy zakochała, czy co... nie wiem, ale mu pokoju nie daje... Teraz słyszę, dowiedziawszy się, że chory, uciekła z klasztoru i nie można jéj... wypędzić... dokończyła hrabina.
Jadzia była bardzo blada.
— A na cóż ją wypędzać? odparła głosem drzącym, jeśli Sławkowi jest miłą, jeśli i służyć może...
— Jakże, tego nie rozumiesz dziecko moje, to młoda dziewczyna. Bóg wie, co plotą...
— Cóż? że on ją kocha? brew marszcząc, spytało dziewczę...
— No... tak...
— A jeśli.. poczęła mówić Jadzia, głosu jéj zabrakło...
Stała tak, że siebie mogła widzieć w zwierciadle, oczy jéj padły na nie, oprzytomniała, nabrała siły, i choć przed okiem matki nie mogło się ukryć wrażenie, jakiego doznała, opanowała je... udała spokojną i obojętną. W żywém dziewczęciu było to pierwsze odniesione
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/258
Ta strona została skorygowana.