że tam znajdziesz, lub czuć będziesz przytomność drugiéj kobiety przy nim...?
— Drugiéj siostry? spytała Jadzia udając spokojność. Ja tak kocham Sławka, dodała, tak kocham, że nawet o niego nie jestem zazdrosną... a jeśli mu wdzięczność i przywiązanie téj sieroty są potrzebne? a jeśli on ją kocha... jak siostrę? Czyż dla tego ja go... jak siostra i choćby więcéj, niż siostra, kochać nie mogę?
Pani Wartska wpatrywała się w córkę, oniemiała prawie ze zdumienia... co to było, nie mogła zrozumieć: Prostota, niewinność, miłość niepohamowana, czy obojętność? Choć to było serce córki, którego każde uderzenie znała, czytać w niém nie potrafiła.
Jadzia spojrzała na matkę... uśmiechnęła się z przymusem jakimś...
— Jedziemy? spytała.
— A jeśli ją tam... u niego... zastaniemy?
— O! mamo! ja tak jestem widzieć ją ciekawa!
— Alem ci nie powiedziała... że ona jakiś czas była... w teatrze?
Jadzia spojrzała na matkę dziwnie.
— A! to jeszcze ciekawsza rzecz! zawołała... była w teatrze! uciekła z klasztoru, kocha Sławka... Mamo, ja ją muszę zobaczyć!
Pani Wartska jakby zrozpaczona, ręce opuściła.
— Jedziemy? zapytała Jadzia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/260
Ta strona została skorygowana.