menta nie bawię... Z reputacyi już także pana znam... jeźli przeznaczony na karmienie literatów... przez miłość dla literatury....
Młyński się uśmiechnął... Dajesz mi więc pan prawo prosić siebie na obiad — o to miejsce, które nań czekało. Obiad skromny...
— Z całego serca! zawołał zasiadając Izydor — skromny czy choćby najnieskromniejszy — służę. Redaktor poświadczy, iż ja na obiad nikogo prosić nie mogę, gdyż kapitały moje ulokowałem u niego w Redakcyi... grosza przy duszy przez oszczędność nie noszę... Tymczasem na pociechę panu powiem, żem głodny jak pies... honor obiadowi uczynię, a ze szkłem téż obchodzę się, jak Bóg przykazał. Co powiedziawszy proszę naprzód o dobry kieliszek kontuszówki.
Uderzył w stół, wołając kelnera...
Młyński był uszczęśliwiony, ten ton poufały Izydora wprowadzał ich od razu in medias res.
— No — stary, ozwał się Izydor do redaktora... cóż ci dziś zrobił, wielu już szlachciców masz w kieszeni? ilu okpiłeś?..
— Dajże pokój żartom...
— Żartom!... Mówią w żarcie pół prawdy.. ja mówię, że cała... zaśmiał się Izydor — ale ponieważ prawda inaczéj jak zamaskowana przez świat przejść niemoże... trzeba ją ubierać z błazeńska.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/27
Ta strona została skorygowana.