W pokoju, w którym leżał Sławek, była tylko lampka przyćmiona w kątku... półmrok okrywał łóżko, przy którém stała teraz w postaci winowajcy, sługi pokornéj... Lena, usiłując ujść oka lub udać tylko kogoś, co chorego pilnuje...
Jadzia spojrzała na nią, ale ani jéj twarzy, ani postaci nawet pod ubraniem zaniedbaném, osłoniętém dojrzeć nie mogła... postąpiła parę kroków ku choremu, nie okazując ani zdziwienia, ani się zawahawszy... i podała rękę kuzynkowi... tylko głosu jéj zabrakło...
Sławek oniemiał także i zrobiło mu się słabo... bo zmierzył oczyma całą tego położenia dziwnego niestósowność ale nim pomyślał, co daléj czynić, Lena pierzchnęła, wyśliznęła się raczéj niż wyszła, jak sługa, która przed panią ustępuje... Byłaby zdołała uciec przed inną każdą kobietą, radą, że się jéj pozbywa, ale nie przed Jadzią, która na najtrudniejsze zawikłania rzucała się z prawdziwą naiwnością niedoświadczonego dziecka.
Zobaczywszy ją uciekającą, podbiegła i już będącą w progu Lenę ujęła za rękę...
— Nie uchodź pani przedemną, rzekła, łagodnie się w nią wpatrując... ja wiem kto jesteś... jam tu przyszła umyślnie... prawie umyślnie, aby cię widzieć...
Sławek niespokojny podniósł się sił ostatkiem na poduszce i opadł na nią, nie mogąc przemówić słowa...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/272
Ta strona została skorygowana.