Wiedziano już, iż spadek weźmie siostrzenica, a że ta się nie pilnowała, bo wcale o tém wyobrażenia nie miała i nie myślała nawet, obcięto ją na korzyść fiskusa i urzędu, o ile się tylko dało... ociągano się nawet z urzędowém oznajmieniem jéj o tém. Gdy niemal pierwszy Samiel dostał o tém języka, obrachował dobrze spadek i powiedział sobie, że nie złym by być mogło interesem, wcześnie się przyjaźni panny Heleny polecić.
O nowém jéj mieszkaniu dowiedział się łatwo i wymiarkowawszy godzinę, w któréj ją najpewniéj zastanie, do drzwi jéj zapukał. Panna Helena stała w oficynce niepoczesnéj w dwóch izdebkach, nie przyjmowała tu nikogo i zdziwiła się nie pomału, słysząc skrzypiące buty na progu. Ale Samiel był dobrym dawnym znajomym, podała mu rękę grzecznie.
— Cóż pana tu do mnie sprowadza? spytała.
— Obowiązki przyjaźni... chęć dowiedzenia się o zdrowie... o humor...
— Dziękuję panu... zdrowie straciłam a humor został fantastycznym i nieukołysanym, jak był. Cóż pan chcesz, jestem stara...
— Cóż pani myślisz? co zamierzasz?
— Nic!! odpowiedziała krótko — na ten raz przykuta jestem do łóżka mojego brata chorego... gdy on da Bóg, wyzdrowieje... pomyślę o sobie. Może téż teraz dyrektor łaskawszy będzie i przyjmie mnie do teatru...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/286
Ta strona została skorygowana.