dał nawet, milczał z jakimś uporem zawziętym. Twarz jego wybladła, zniszczona, na chwilę znowu połyskiwała, jakby gorączkowém jakiémś życiem... uśmiechał się dziwnie...
— Tak mi przykro, że sam pisać nie mogę, a tak potrzebuję wylać z duszy, co się w niéj przyzbierało...
Nic nie mówiąc Lena, siadła przy stoliku, wzięła pióro i spojrzała nań, gotowa do pisania, Sławek się zawahał zrazu, ale wprędce natchnienie zwyciężyło... począł powoli... dyktować ten nowy manifest, protestacyą, wykrzyk duszy zawiedzionéj boleśny, gwałtowny i nieoszczędzający nikogo... Najmniéj téż łagodnie obszedł się z tymi, którzy obrawszy go za przewodnika do podróży, na pierwszym kroku opuścili samego.
Gorzkie były wyrazy, które do kraju stósował — ciężkie wyrzuty mu czynił. Ból ten, manifest dziwną wymową, lub raczéj poezyą napiętnował, artykuł był arcydziełem formy, uczucia, stylu, ale przewidzieć było łatwo, jaką miał burzę wywołać...
Lenie zdawał się tak pięknym ten krzyk zranionéj, prawéj i czystéj duszy, iż zapomniała o następstwach, zdawało się jéj, że skrucha musi po nim nastąpić... że ludzie się zawstydzą i poprawią — nie znała ludzi...
Sławek wyczerpał wiele sił na to wystąpienie, na które rachował, a po wyjściu Leny, przywołał zastępującego redaktora, polecając mu, aby artykuł na czele
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/303
Ta strona została skorygowana.