czasu... Zasłużył na piękną mowę, to pewna, ale takiéj jak on wart, nikt mu nie powie, niestety!
Doktor westchnął...
— Czy jeszcze ci co mam powiedzieć więcéj, spytał.
— O! tego coś mi dał, mam aż nadto... rzekł Samiel, którego mimo chłodnego serca — przerażała wiadomość o stanie Sławka...
— A gdyby go do Włoch wyprawić?
— Umarł by może w drodze, a pewnie na miejscu — odparł Barbiszewski, trzęsąc głową, po co go męczyć, gdy ocalić niepodobna...
— Drabicki jest nikczemny... szepnął mimowolnie Samiel.
— Drabicki jest człowiek logiczny tylko, odparł Barbiszewski... zawadzał mu, zabił go. Działał w obronie własnéj, jak wilk lub lis... ręczę, że się skutkiem nie zgryzie... ale mnie herbata stygnie... dodał lekarz, albo chodź ją pij ze mną, albo bywaj zdrów...
Z czołem, na które wystąpiły krople zimnego potu, wyszedł powoli pan Samiel... na miasto — potrzebował ochłonąć, namyśleć się, rozerwać.
Do opuszczonego dworku Sławka o zwykłéj porze, wsunęła się Lena, ocierając łzy w progu, serce jéj trwogi było pełne, domyślała się złego, choć nie wiedziała nic... Stan brata ją przerażał, patrzyła doktorowi w oczy,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/319
Ta strona została skorygowana.