duktu... zresztą, zresztą garstka ciekawych, kupka znajomych i orszak ubogich, co po jałmużnę przyśli. Młodzież się była rozjechała i nie jest dziś we zwyczaju młodzieży poszanować zgon, bo się nie szanuje życia... między przechadzką wesołą a pielgrzymką cmentarną mając do wyboru, zawsze się znajdzie środek wybrać to, co łatwiejsze a dogodniejsze. Słońce się miało ku zachodowi, gdy skromny orszak nie wielki, pustemi ulicami na cmentarz wyruszył. I było coś dziwnie, szyderczo bolesnego w tém opuszczeniu człowieka — ofiarnika przez ludzi, co wszelką ofiarą się brzydzą... Zdala poszła Lena ze spuszczoną głową, zamyślona, z wiankiem aster w dłoni...
Po drodze spotykano ludzi, którzy stawali, łączyli się na chwilę, rzucali pochód... i wracali do czynnego życia.. Gdzieś z kąta ukazała się twarz pożółkła Drabickiego, który popatrzał i znikł... Izydor zaczerwieniony po dobrym obiedzie, wystąpił z restauracyi, koło któréj przechodził kondukt, rzucił cygaro i połączył się z pogrzebem. Samiel także miał sobie za obowiązek towarzyszyć umarłemu, a więcéj pono Lenie, któréj zajął stanowisko... Niewiadomo tylko było, czy się tu znajdował dla nieboszczyka, czy dla żywéj istoty?
Inni przyjaciele rodziny i polityczni współpracownicy, nie pokazali się — byli zajęci...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/338
Ta strona została skorygowana.