— Jak się nie mam obawiać, widzę, żeś wpadł w ręce literackiéj... z pozwoleniem hałastry... widzę, że jesz w garkuchni... Byłeś gdzie?
— Dotąd, nie miałem czasu.
— Pozwólże, abym cię prezentował.
— Ja nie myślę bywać w świecie.
— A cóż będziesz robił!! zlituj się... chorujesz na pustelnika.
— Jestem w żałobie po matce..
— A! tak! słyszałem.. zacna pani podkomorzyna zmarła... szkoda! wszyscyśmy ją opłakali. Rozumiem, że na balach nie będziesz.. ale na wieczorach..
— W ogóle jak najmniéj, odpowiedział Świętosław..
— Czy zawsze zarywasz na literata? zapytał Samuel..
— Nie — chcę się tylko uczyć.
Towarzysz ruszył ramionami — Po co ci się zdało! rzekł — najpierwsza niedogodność, że to cię w złe towarzystwo wprowadza... a potém! u nas! literatura... Mówiąc, prowadził go w aleje i zapaliwszy cygaro — zapytał nagle, stojąc.
— Masz jaki cel? dokąd idziesz?
— Pilnego nie mam nic, odpowiedział zimno trochę Świętosław, który był jeszcze pod wrażeniem obiadowéj rozmowy i ostatniego wykrzyku Izydora.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/38
Ta strona została skorygowana.