matkę... pochwyciłem bukiecik i sięgałem po pieniądze, ale biedne dziecko spostrzegłszy litość moję, pochwyciło mnie za połę i płacząc, ciągnęło za sobą. Poszedłem...
Są nędze i położenia, na których widok rozpacz ogarnia człowieka, w duszy się rodzi pytanie, jakim występkiem mógł nieszczęśliwy na taką karę zasłużyć...
W nędznéj chacie, w nędzniejszéj, nieopalonéj izbie, pozbawionéj nawet najpotrzebniejszych sprzętów, na tapczanie i garści słomy, znalazłem kobietę wybladłą, umierającą... bezprzytomną... Gospodarze domu, którzy jéj dali przytułek, zbyli mnie obojętnemi odpowiedziami, więcéj ich poruszał kłopot, jakiego się spodziewali, niż położenie kobiety umierającéj i biednego dziecka...
Byłem wzruszony i oburzony... chora od kilku dni nic w ustach nie miała, nikogo przy niéj nie było oprócz na pół głodem zamorzonego dziecka... Trafiłem tu na piąty akt dramatu, nie takiego, jakie się odgrywają na scenie, ale jaki się czasem spotyka w życiu i od którego oszaleć można...
Cóż ja ci powiem więcéj? zająłem się losem kobiety i dziecka! znalazłem im pomoc, litościwe dusze, co się zaopiekowały... ale te rozpłakane oczy dzieciny, co mi bukiet z asterek podawała, wyryły się na wieki w méj pamięci... Biedna! nie chciała już litości darmo... pragnęła na nią zapracować... ofiarowała pączek kwiatów...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/42
Ta strona została skorygowana.