uczuł, że go ktoś po nich z lekka uderzył, odwrócił się i postrzegł pana Izajasza Hocek.. Był to młody człek, który powszechnie za wodza czerwonych uchodził. Pan Drabicki nie był z nim źle, ale nie rad był, aby ostatnie słowa usłyszał, pożegnawszy więc naprędce p. Dyonizego, wziął pod rękę p. Izajasza i wyprowadził do drugiego pokoju..
— Cóżeś to temu szlachcicowi prawił? spytał Hocek.
— Ja? ale nie.. co chcesz bym z tą ślepą, zapleśniałą szlachtą mówił, kiedy ona nic nierozumie. Wszystko to zbutwiałe.
— Masz słuszność..
— Jednakże — dodał Drabicki.. czy wiecie, że ja z wami jestem całém sercem, duszą całą, ale powinniśmy mieć takt.. Zarozumiałych nie przestraszać.. grać rolę umiarkowanych... taktu! taktu!
— Przecież tak wiecznie milczeć nie będziemy..
Drabicki spojrzał niedowierzająco. —
— Cóż, możebyście chcieli, abym gwałtowniéj wystąpił i siebie i was skompromitował? Przyjdzie chwila.. w któréj otwarcie z zasadami wystąpimy, przygotowawszy ogół.
— Ale przygotowujcież..
— To się codzień czyni, powoli.. stopniowo.. Pamiętajcie tylko, dorzucił gorąco Drabicki, że jeśli mnie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/48
Ta strona została skorygowana.