Sopoćko się uśmiechnął...
— Może być, że w obronie zasad zachowawczych nie idę tak daleko... jak by nieopatrzni ich zwolennicy sobie życzyli — ale... różnię się tylko od nich pojęciem praktyczniejszém środków, jakie do osiągniennia celu prowadzą.
Tu odchrząknął; Sopoćko głową kiwał.
— Z położenia mego muszę, ciągnął daléj — zbliżać się do osób różnych opinii, a chcąc przełamać ich przekonania, często pobłażać im czasowo bywam zniewolony.
Sopoćko się uśmiechał.
— Ale wierzaj pan, dodał, rękę kładnąc na piersiach — iż nie tak daleko od siebie stoimy, jak się zdaje.
Spojrzał. Staruszek milczał i czekał.
— Tam, gdzie sprawa wspólna przynajmniéj, powinniśmy być sobie pomocą wzajemnie.
— Hm! rzekł Sopoćko — a jakież są wspólne nasze interesa...
— Obrona zasad tradycyjnych... występowanie przeciwko radykalizmom objawiającym się w młodzieży.
— Ale ja wcale nie występuje przeciw nikomu... jestem człowiek prywatny.
— I w sferze prywatnéj, szczuplejszéj, wiele, wiele uczynić można, przygotowując opinią... rzekł Drabicki.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/56
Ta strona została skorygowana.