Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/85

Ta strona została skorygowana.

Prostota i naiwność, starły się dawno z tego oblicza, pooranego tysiącem wrażeń... a wszakże dumnego, jakiemi — zwycięstwem. Wpatrzywszy się w nią, można było powiedzieć — widziała wszystko.. ale nie ją poniżyć i zepsuć nie potrafiło.. Ubrana prawie skromnie, ale z instynktem niewieścim, szukającym wdzięku, bo on jest rysem charakteru — siedziała, oczyma śledząc Sławka, wpatrując się w niego chciwie... w ręku trzymała wiązkę asterek jesiennych...
Młyński był o krok od niéj, gdy wstała poważnie, posągową postać ukazując, jakby grecką draperyą osłonięta narzuconym szalem — i podniósłszy bukiet, milcząca, podała mu go...
Sławek cofnął się przestraszony z razu, ale astry przypomniały mu dzieweczkę z przedmieścia i żywo zbliżając się, zawołał.
— O mój Boże! godziłoż się pamiętać o tém?
Z początku kobiecie słów zabrakło... widać było, że wyrazy cisnęły się jéj do ust, a wargi drzące, wymówić ich nie umiały... ręka jéj drgała... oczy zachodziły łzami...
— Poznałbyś mnie pan? spytała...
Sławek wejrzał dopiero uważniéj — na twarzyczce téj pięknéj, ale zwiędłéj, niby... wypisaną była cała twarda historya życia... Nie śmiał jéj powiedzieć — nie — nie mógł rzec — tak — milczał.