rękę do ust i pocałował ją, jak rękę siostry... Lena krzyknęła...
— Od téj godziny, rzekł uroczyście, masz we mnie brata... ojca, opiekuna, obrońcę — do śmierci...
Lena milczała, zdawała się chwytać chciwie każdy wyraz jego, i powoli przyłożyła usta drzące do ręki Sławka... szepcąc...
— Do śmierci...
— Daj mi rękę, rzekł Sławek — nie lękaj się... przysiągłem ci braterstwo... Wiesz może, iż u Serbów jest obyczaj stary, że się bratają tak duchem a sercem młodzi ludzie i niewiasty... W kościele przed ołtarzem ślubują sobie to braterstwo i czyści dotrzymują je do zgonu.. Ja ci być bratem przyrzekłem i będę, a uroczyście ślubuję cię, — siostrą moją...
Lena płakała — sparta na jego ręku.
— Gdyby umrzeć, wołała... Gdyby umrzeć z takiém błogiém w sercu uczuciem!!
— Nie, rzekł Sławek, żyć jest trudniéj, potrzeba żyć, aby je na próbę ognia i miecza wystawić... i wytrwać, niosąc to uczucie do grobu...
— Do grobu! powtórzyła, idąc Lena... Bracie! jakżem ja szczęśliwa!...
Sławek nic nie odpowiedział, i on był zburzony... wyeksaltowany... szczęśliwy, dumny...
Nie wiedzieli ani słyszeli, że ułamki téj dziwnéj
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/89
Ta strona została skorygowana.