Poszedłem sam bliżéj i — sam nie wiem jak zacząłem mojéj sprawy bronić. Swierzbiński podniósł głowę, słuchał bacznie... dał mi się nie przerywając wygadać z czém chciałem.
Zadumał się, od stóp do głowy mnie opatrzył.
— A kondycje? — spytał.
— Jakie pan sam postanowisz...
Dał mi pióro i kazał mi pisać na próbę pod dyktą, pędząc tak prędko żem ledwie mógł wydołać.
Na pismo spojrzawszy raz drugi, potém na Karpowicza, krótko mnie zbył. Przyjdź no acan jutro rano...
Mój opiekun chciał przemówić za mną; ten mu gębę zamknął prędko.
— Nie mamy mówić o czém, co się może to się zrobi.
I siadł do pisania znowu.
Chociaż mi go było opisano jako wielce przebiegłego i chytrego człowieka, czynił na mnie wcale inne wrażenie, wyspowiadałem się z tego Karpowiczowi, który się rozśmiał.
— Otóż to w nim, widzisz, najzdradliwszém jest że się od niego złego nikt niespodziewa! węże téż mają skórkę bardzo udatnie malowaną, a kąsają.
Z rana zastałem mojego Swierzbińskiego już na konferencji z klientem poufnéj. Zobaczywszy mnie, natychmiast go za drzwi odprawił. Począł od tego,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.